Strona główna

Relacja

historia rejsu (galeria)

 

SPOZŻ Nowy Sącz

s/y DUNAJEC

dziobak.pl

05.08.2010
 

05:08:2010 godz.07:00 ruszamy ze Stavanger Dokąd? Na fiordy!

Dla tych, którzy nie znają przytoczę pewien adekwatny dowcip z brodą:

Przechwala się trzech myśliwych. Pierwszy z nich: - "Ja to byłem w Afryce i polowałem na lwy!"

Drugi: - "A ja to byłem na Alasce i polowałem na łosie!"

Na to ostatni: - "Chmm, panowie a ja byłem w Norwegii..."

- "A fiordy ty widziałeś?"

- "Fiordy!? - Panowie, fiordy to mi z ręki jadły."

Tak wiec po zwiedzeniu miasta w stylu amerykańskiego turysty, popłynęliśmy nakarmić fiordy. Oczywiście z ręki. Płyniemy do Tau. Obok nas spory ruch. Promy, promy i jeszcze raz promy. Niby nic, ale płyniemy na katarynie 3 knoty, a oni 25. Fala boczna nie pozwala na relax.

Nagle zmiana planu. Kierunek na Lysefiord! Decyzja kapitana ugruntowała tylko nasza opinie o jego logistycznym talencie. Do Tau dopłynęlibyśmy około południa, a mając na uwadze ze dalszym punktem programu była piesza wyprawa na skalna półkę Preikestolen unoszącą się nad Lysefiord ponad 600m była potrzebna korekta. Aby tam dotrzeć musielibyśmy spędzić w porcie kilkanaście godzin, by moc wyruszyć rano. Zostało nam tylko 10 dni, napięty plan i fiordy do nakarmienia. Nie ma czasu do stracenia w porcie. Płyniemy. Wiatru nie ma, a jeśli dmuchnie to zawsze w mordę, ale jest kataryna, gorąca herbata i szanty w odtwarzaczu. Płyniemy wolno, oszczędzamy silnik i paliwo, można by powiedzieć majestatycznie, ale nie! Majestatycznie ukazują się jedynie pionowe ściany fiordu, który swa wielkością przytłacza nas. Dowcip z broda przyjmuje inny wymiar. Może karmimy fiordy, lecz na to wygląda że to one nas pożerają! Z każdą milą obserwujemy i w milczeniu zachwycamy się. Granitowe skały moknące na deszczu, odbijają światło ledwie przebijającego się słońca. Pomimo zachmurzonego nieba, cały fiord lśni. Ciemno szare ściany toną w błękitnej wodzie a nad nami dach ołowianych chmur. Miarowy stukot silnika ledwo przebija się przez szum ogromu spadającej wody. Na nielicznych wyspach kępy traw na których pasą się owce. Zachwycamy się nie tylko przyroda, ale i tym jak malutki człowiek, potrafił się w niej odnaleźć. Zbudował drogi, tunele, mosty i potężne sieci energetyczne przesyłające prąd z elektrowni wodnych pokrywających niemal 100% zapotrzebowania Norwegii. To wszystko jest nieprawdopodobne, ale taka jest prawda.

Płyniemy do Lysebotn. To miejsce jest na samym końcu fiordu. Mijamy Preikestolen, na które mieliśmy wyjść, robimy na wodzie ósemkę i zdjęcia z jachtu w gorę. Trudno jest dostrzec ludzi z odległości ponad 600m. Pomaga nam optyka i widzimy zarysy postaci. Ludzi tam całkiem sporo. Nas tez tam nie zabraknie, ale wcześniej na „kamyczek”. Podpływamy blisko do jednego z licznych wodospadów. Szum spadającej wody i potęga granitowych ścian nad nami, nie pasują do szant grających z odtwarzacza. To wszystko powoduje, ze czujemy się nieco innymi żeglarzami. Szkoda ze żaden z nas nie jest utalentowany muzycznie, może szanta fiordowa tez ujęłaby żeglarskie serca jak "diament". Do Lysebotn jeszcze kilka godzin. Już wiemy, ze to nie my karmimy fiordy, ale one karmią nas. Chłoniemy każdy metr tych surowych skal, podziwiamy każdą przystań, osadę i podziwiamy ludzi, którzy w tym surowym klimacie wiodą jakieś życie. Nie wiemy, czym się zajmują, jak spędzają wolny czas. Wiemy jednak, ze jesteśmy tu gośćmi i ze żaden z nas nie zamieszkałby w Lysefiord.